Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie psuj! usunął go Żuraw, tedy się Kuba rozjuszył.
— Moje, moje, moje! zaskrzeczał.
— Twoja, ale nie na teraz. W skórze się nie mieścisz, obżarciuchu!
— Moje! Dawaj! wrzeszczał Kuba.
— Nie dam, łakomcze! zniecierpliwił się Żuraw.
Nastąpiło kotłowanie, rejwach i nagle ze spiżarni wyleciał Kuba rozfukany, z nastroszonym pióropuszem, wdrapał się na szczyt lipy i stamtąd skrzeczał i kruczał.
— Co się stało? Co Kubie za krzywda, zawołał Rosomak troskliwie.
— Krzywda — właśnie! odparł Żuraw. Zepsuł trzy worki, pogryzł pudełko, ukąsił mnie w ucho, a teraz krzyczy ratunku! Kończcie, bo krupnik gotów!
— Oj, i moje kiszki gotowe! wyprostował się Pantera. Przepłoszyliśmy mrowie, umietli, reszta na potem! Jeść.
— Najprzód domowniki! przypomniał Rosomak.
— Prawda! zakrzątał się Pantera.
Rzucił się do spiżarni, do sieni — i wyniósł przed furtkę dwa pełne wiadra — jedno kartofli, drugie owsa. Wtedy zdjął ze ściany w izbie trąbkę i zagrał pobudkę.
Dźwięk uderzył w ciszę, poleciał w las, rozdygotał powietrze; a był to sygnał dobrze snać znany, bo odpowiedziało mu rżenie i daleki odgłos kołatki Hatory. Oparci o płot leśni ludzie czekali. Pierwsza zdążyła klacz i parskając z uciechy wnurzyła łeb do obro-