Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/037

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    ku, flegmatyczniej nadciągnęła Hatora, Pantera przykucnął do jej boku ze skopkiem.
    — Pięknie proszę o „mlimli“, Hator! A nie żałuj, bośmy zdrożeni i świeżo osiedli! przemawiał do niej przychlebnie.
    — Obiad na stole! zawołał Żuraw z izby.
    Na białym, klonowym stole pod obrazami leżał bochen chleba — parowała misa pięknie malowana, leżały drewniane łyżki.
    Gospodarny Żuraw już nawet więzią kaczeńców ozdobił nakrycie. Zajęli swe miejsca na ławach i jak ludzie rzetelnie głodni czerpali z misy w milczeniu. Asystował Kuba probując z każdej kromki chleba, aż z niesmakiem otarł pyszczek o rękaw Rosomaka, skoczył na ramę okna i zabrał się do południowej drzemki. Stanowczo, ludzie jadali niesmaczne rzeczy, pomyślał z grymasem, przymykając oczy.
    Gdy łyżki zagrzechotały po dnie misy, Rosomak rzekł.
    — Ja zaraz czółnem ruszę, rybne tonie obejrzę i kosze zastawię. Pantera obejrzy i do porządku doprowadzi stajenkę dla domowników. Żuraw chałupę do reszty wyczyści i obejrzy warzywnik. Jutro wszyscy razem grzędy skopiemy i obsadzim.
    — Przedewszystkiem jabym rad zmienić skórę, rzekł Pantera, patrząc po swem ubraniu.
    — Ano — idźcie do komory i przebierajcie się, ja ino fajkę wypalę! Chodaki też trzeba namoczyć.
    Komora była za sienią — szeroka, widna. Tam też