Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Odkryli głowy i Rosomak powitał Majestat narodu pierwszem słowem i pokłonem.
— Salve Regina, Mater misericordia, vita dulcedo et spes nostra — Salve.
Trój-głos zgodny, uroczysty, radośny napełnił izbę.
Potem Rosomak zapalił lampkę przed obrazem. Żuraw położył na stole bochen chleba. Pantera zdjął sztaby okiennic. Wiosna całą barwą i ciepłem wionęła do izby.
— Oho, kwaterunek zimowy nie chybił, zaśmieli się.
W jednym kącie na ławie myszy leśne zbudowały gniazdo wielkości snopa, w drugim kącie roztaczało się pod ławą mrowisko. Zaczęto wypraszać intruzów, a Żuraw zabrał się do gotowania posiłku. Dym wybiegł na dach — chałupa odżyła.
W otwartem oknie siedział Kuba, przypatrując się robocie. Kitę miał na głowie zadartą jak pióropusz i udając głodnego gryzł szyszkę, wypluwając ogryzki na czołgających się pod ławami ludzi.
Ale, że oni, bardzo zajęci, nie zwracali uwagi, zajął się Żurawiem.
Ten, nastawiwszy garnki na kuchni wziął się do rozpakowania wozu, i znosił worki i supełki, garnki i pudełka do spiżarni w sieni. Podobało się to Kubie. Wszystko obwąchał, spróbował, przeprowadził, wreszcie wynałazł pudełko ze słonecznikowem ziarnem i bez ceremonii zaczął je przegryzać.