Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chcieli wy jej za synową przecie! Otruli, żeby niczyją nie była! Teraz czego chcecie? waszej woli „ten“ posłuchał. Macie synową! Na własny byt odemnie poszła! A wy czego tutaj? Może i mnie chcecie! Oj, przyjdę i ja do was kiedyś — przyjdę!
A teraz idźcie!
Wstała, taka strasznie groźna, że znachor uszedł zprzed jej oczu, z tej chaty osieroconej.
Pomimo tajemnicy wieść o chorobie Tychona niejasna przedarła się do wsi.
Ludzie zachodzili do nich, i ciekawie się przyglądali, baby bajały straszne dziwa.
Czarodziej sponurzał do reszty. Cały dzień na ławie siedział, bijąc się z myślami. Ludzi przychodzących po poradę zbywał burkliwie, do gospodarstwa nie wychodził, przestał jeść, warzyć, bo nikt nie jadł.
Odwiedził go raz Sydor Hubenia, prosząc o pożyczenie kilku rubli.
— Ja powiem, co waszemu chłopcu jest — szepnął konfidencyonalnie.
— Powiedz! — gorączkowo Czyruk spytał, pieniądze wyjmując.
— Uczyna to jest Huców. Zrobiła Prytulanka za ów chomont — pamiętacie!
Słyszał onegdaj Kiryk, jak Karpina mówił; „Pomrze Tychon — za mój półszorek“, a Pry-