Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przecie ja darowuję. Te pięć kopiejek należy się stróżowi! — rzekł. — Cóż więcej mogę wam zrobić?
Spojrzał po nich i do kieszeni sięgnął.
— Cóż, chyba dam wam te pięć kopiejek gościńca za stratowany rzepak i koniczynę. Niech i tak będzie!
Śmiał się.
W drzwiach stajennych stał Korniło Huc i patrzał ponuro na chłopów.
— No — dodał pan — ty Czech, masz dziesiątkę.
Czech rękę wyciągnął i wziął.
— Ty Syluk! Masz!
Wziął i Syluk.
Huc splunął raz i drugi.
Pan się wciąż śmiał i dawał.
Nareszcie na Kalenika przyszła kolej.
— A i ty tutaj, Hubenia? Czemóż to nie twój stryj przyszedł? Jest jeszcze kilka indyków. No, masz i ty dziesiątkę.
Kalenik oczy podniósł i ujrzał Korniłę i Matwieja, przyglądających mu się dziwnie.
Wtedy mu coś się stało, jakby srom, którego sobie nie potrafił wytłómaczyć, i o krok odstąpił.
— Ja nie chcę! — rzekł głową trzęsąc.
— Dlaczego? bierz, kiedy tamci wzięli.