Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kręceniem i kłamstwem świat przejdziesz, ale napowrót nie trafisz!
— To może pan go na sąd poda?
— Nie poda. Sąd jeszcze nikogo nie poprawił, a turma dobrego nie nauczy.
— Pan się boi! — ktoś rzekł.
— Czego? — ostro spytał stary.
— Ano — pożaru!
Huc z politowaniem głową pokiwał.
— Durne wy, durne! Nie boi się pan was, bo ogniowe płaci. Nie znacie wy jego. Myślicie, że on głupi, gdy wam szkody wybacza i złodziejstwa nie szuka!
Oj, ma on rozum, ma — i miał kiedyś dla was serce, ale teraz stracił. Żeby wy wstyd mieli i sumienie, toby was uczył i karał, ale wy tak stanęli, że on was za ludzi nie ma! To i nie karze i nie uczy! Wy myślicie, że to łaska — to hańba!
Chłopki pootwierały usta i oczy, nic nie rozumiejąc, a stary dalej mówił — z dumą:
— Onegdaj Matwiej mój i Syłycz Petruk wzięli bez pozwolenia plewy do domu. Zatrzymałem ich z workami i zaprowadziłem do pana. On Matwieja karał i wstydził, a do Petruka słowa nie rzekł.
Wszystkie oczy zwróciły się na Matwieja a ten nizko spóścił głowę.