Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

życia — zajęczała słabo, potem coraz głośniej, a w końcu rozwarła oczy błędne.
— Będzie żywa! — zdecydowały baby, podnosząc ją z ziemi. Sydor, uspokojony, wgramolił się na piec. Kalenik patrzał, jak szanowne opiekunki wypijały resztę wódki i spirytusu, i splunął parę razy z łakomstwa.
Ułożono kobietę na ławie. Urywanemi słowy skarżyła się na ból głowy i piersi, potem stękała ciężko.
Powoli opróżniła się chata. Odchodząc, ludzie się dziwili, że stary Sydor jeszcze taki silny, i że widocznie lubi żonę, kiedy bije.
Kobieta stękała noc całą. Kalenik myślał: kto im jutro obiad zgotuje i kto wieprze nakarmi?
Z tą troską zasnął.
Nazajutrz nie jedli śniadania. Sydorowa miała gorączkę i spuchnięta była — czarna od sińców.
Popatrzywszy na nią, Kalenik głową potrząsnął.
— Durny ty, diad’ku, durny! — rzekł. — Kto widział bić tyle! Zapomnieli, że jedna baba w chacie! Teraz co zrobim?
Sydor, ponury, milczał.
— Durny! — powtórzył Kalenik wychodząc.