Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zabiję wiedźmę! — krzyknął wściekły Sydor, odpychając go. Ale parobek, silniejszy, opanował go, oderwał od baby, pchnął w kąt.
Kobieta leżała nieruchoma, sina. Chlusnął na nią wody — ani drgnęła.
Wtedy przerażony rzucił się do drzwi.
— Lude — ratunku! — krzyknął.
Ludzie byli niedaleko. Przysłuchiwali się, stojąc pod chatami. Ciekawe baby wnet napełniły izbę.
Zaczęto Sydorową włóczyć po ziemi, oblewać wodą, kurzyć ziołami.
— Spyrtu! (spirytusu) kanchory! (kamfory) wołano.
— Dyabeł ją ma! — burknął Kalenik — umarła, taj, hody!
— We dworze jest spyrt! — zawołała Prytulanka. — Ołenia, biegaj do pani żywo!
Dziewczynka skoczyła pędem.
Kalenik, zwiesiwszy ręce, przypatrywał się scenie.
Roiło mu się już śledztwo, sąd, turma dla stryja, i ze strachem myślał, że go pewnie do więzienia wsadzą latem, w sam czas roboczy. Żebyż wzięli teraz, na przednówku, z ranami, niedołęgę!