Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A ja — w tej chwili nie mam jeszcze siły życia mojego gorycze i męty słowami wyrazić. W każdym razie — część pan widział — i odczuł.
— Jabym wolał posłyszeć — czego pani żąda od przyszłości — czego pani pragnie — co pani zdobyć — co wypracować — żeby pani tamto zostało, jak zmora senna.
Milczała chwilę — zapatrzona w górskie śniegi.
— Chciałabym mieć ojczyznę! — szepnęła.
— Pan nie rozumie? To pan bardzo bogaty — czy też pan jeszcze nie tęsknił. Ja się urodziłam z rodziców — z ziemi wyrzuconych. Ojciec został z potrzeby urzędnikiem i koczowaliśmy po miasteczkach — w obcych zawsze, kamiennych ścianach — po ciemnych podwórkach w mrowiu ludzkiem. Zostałam wcześnie sierotą — na wychowaniu ciotki — znowu po murach szkół — a potem po obcych domach jako nauczycielka. Gdym wreszcie przez małżeństwo zyskała pałace, zbytek, majątki — byłam wśród tego tylko niewolnicą. Ale domu takiego — co w nim człowiek żyje, pracuje, kocha i umiera — ale ziemi takiej, co ją czci i uprawia — na której się zna każde drzewo i skibę, oracza i pastuszka, z którą się cierpi w listopadzie i raduje w maju — takiej ja nigdy nie miałam — ale za taką mi tęskno. I z tego,