Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kich karkołomnych prób, wyścigów i konkursów samochodowych z pensyą wysoką — bo z perspektywą śmierci bardzo częstą — obarczony niemową starą kobietą, którą obrałem z paru tysięcy franków i wskutek tego blizka była głodowej śmierci — oświadczam pani, że postanowiłem sobie za lat trzy — jeśli żyw zostanę — zebrać fundusz dostateczny — żeby stanąć przed panią ponownie — i dać pani byt, spokój, ognisko domowe i siebie na dożywotnie trwanie i obcowanie. I jestem pewny, że to spełnię, że zamiaru dopnę — bo czuję i rozumiem wszystkich szaleńców, wszystkich zuchwalców, i taką moc czuję, że nie bajka mi szklana góra, a rzeczywistość dostępna.
Otom ja — i oto wszystko, co miałem rzec. Niechże mi pani powie szczerze: czy to głupie, czy to niedorzeczne, czy mam się za bary brać z losem — i czy mam panią odnaleźć za trzy lata.
— Dlaczego za trzy lata dopiero? Przecie pan chce odemnie decyzyi na życie — muszę znać człowieka — zanim go wybiorę. Za tydzień wyjeżdżam stąd do Lipska, gdzie dostałam posadę w szkole muzycznej. Jeśli droga pana będzie tamtędy prowadzić, czekam odwiedzin. Odpowiedzieć dziś nie mogę — chyba to, że i pan nie wie, komu tyle składa w ofierze. A zatem — to lekkomyślne. Nie wiemy o sobie nic.
— Ja powiedziałem wszystko.