Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie. Hrabia przeważnie podobno jest za granicą. Rządzi pan Rupejko. Wielki dwór, pałac, park — prawie miasto.
Czasami bywałyśmy tam w kościele. Ale my nikogo nie odwiedzamy — i nas nikt. I nikomuśmy nie potrzebni — i przed nami niema już życia.
Wyrwało jej się to z przebranej miary goryczy i radaby cofnęła słowa, bo on się żachnął niechętnie.
— W ten sposób myśląc, zatruwa pani nawet powietrze wkoło siebie i ślepnie pani na to, co otacza i głuchnie pani na każdy głos ze świata. Nie widzi pani, że wokoło inni cierpią — może ciężej — ani słyszy pani, że cała ziemia drży od bólu. Prawda: — jesteście w materyalnym niedostatku — prawda: — macie w sercu żałobę po drogich i blizkich — prawda: że patrzycie na chorobę matki, ale to wszystko jeszcze nie najcięższa niedola — nie!
Wstał i odchodząc, dodał:
— Zasklepić się w swoich tylko sprawach, myśleć tylko o swojej biedzie, litować się tylko nad sobą, to znaczy nic nie rozumieć — i nie być człowiekiem. I można w takim stanie zostać zbrodniarzem bezwiednym i wziąć na siebie największy ciężar: — krzywdę ludzką, i życie, i ocucić się po niewczasie — z piętnem najgorszej hańby — bo wstydem! Wszystko inne to fraszka — wobec tego!