Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zapamiętajcie: ja się niczego i nikogo nie lękam — i od Żerania wara!
— A pan kto taki? Zaco im pan służy?
— Ja — Gozdawa się nazywam. Służę — bo mi się tak podoba. No — świta — chodźmy.
Rozwiązał rzemień. Wacałek się zerwał — i zaraz zaczął wkoło siebie szukać.
— Co wam zginęło?
— Czapka — i — i — kapciuch.
— Czapkę wam pewnie wiatr zerwał — a kapciucha możeście z domu nie wzięli. Chodźcie — dam wam papierosa — wypalicie w drodze — a trza się spieszyć — bo mi do roboty pilno wrócić.
Drab stał chwilę przerażony, wahający — przeszła mu po grubych rysach zgroza pojmanego w żelazo wilka, potem spojrzał na Tomka, starli się oczami i zbój swoje spuścił.
— Trza na pańskiej łasce być! — zamruczał.
— Trza ze mną w zgodzie być tylko!
I poszedł naprzód — poczęstowawszy go papierosem. Na wschodzie wstawał dzień.



∗                         ∗

Pewnego dnia zjawili się chłopcy z Warszawy i przynieśli ze sobą nową dla kobiet troskę. Starszy Staś przepadł ostatecznie przy egzaminach z czwartej klasy — młodszy, Michaś —