Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Puść mnie pan — jęknął drab. — Ja panu się wykupię! Ile pan chce — tysiąc, dwa — nie gubcie mnie.
— Mnie też tylko o okup chodzi i jeśli się zgodzimy — ani was do kryminału wsadzę — ani żywa dusza o tej dzisiejszej nocy wiedzieć nie będzie.
— Ile pan chce. Mówcie prędzej i puście mnie — za mały czas świtać zacznie.
— Jak świtać zacznie, pójdziemy razem do miasteczka.
— Po co?
— Do gminy, spisać urzędową umowę wykupu.
— Jakto?
— Napiszemy umowę, że wy bierzecie od Żerania w dzierżawę — ową łąkę, graniczącą z miasteczkiem — po cenie piętnastu rubli od morgi rocznie — z wypłatą na św. Jan — i na lat trzy. Z tą umową przywieziemy pisarza tutaj, by pani Remiszowa podpisała, a jutro geometra łąkę zmierzy — i wtedy pieniądze wypłacicie.
— No — i co więcej?
— A nic więcej.
— A wasz wykup?
— Wacałek, wykup mi dacie — jeśli szczerze staniecie po stronie tych kobiet. Tedy będziecie odemnie bezpieczni. Jeśli zachowacie mściwość i złość, będziecie mi dłużni. I to sobie