Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wrócił do przytomności — i leżał blady, z kroplami potu na czole i bez mowy. Patrzał przed siebie pustemi oczami — i po chwili począł się trząść, jak w febrze. Szur go pytał — nie otrzymał słowa odpowiedzi — więc wreszcie wyszedł do biura i po wieści.
Tomek tak leżał do południa — wreszcie wstał, rozejrzał się, otarł twarz z potu — wziął z biurka rewolwer — schował do kieszeni, odnalazł swój kapelusz — i zeszedł na ulicę.
Usta miał spieczone i w oczach wyraz twardy i dziki — i szedł przed siebie — jakby bez celu. Po godzinie takiej wędrówki zadzwonił do mieszkania Skorupskich.
Gdy otworzono poznał, że już wiedzą o wypadku.
Przyjęła go rozełkana Skorupska.
— Ach panie, co ten człowiek zrobił! Taka dla Irenki kompromitacya — taki skandal. Dziewczyna od zmysłów odchodzi — do biura boi się pokazać. To waryat — on mi zawsze wyglądał podejrzanie — tacy ułomni zawsze nienormalni. Świat jej zawiązał — tyle lat dla niego poświęciła — i ot co! Jeszcze, broń Boże, po sądach mogą włóczyć — do gazet się dostać — przez takiego szaleńca!
— Czy mogę się widzieć z panną Ireną? — spytał.
— Ach — i owszem. Niech jej pan doda otuchy.