Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wczoraj wieczorem wydał mi się jakiś dziwny.
— Remisz! — zdziwił się Szur, ubierając się prędko — i wyszli.
Spytali stróżki, czy Remisz był w domu, i na twierdzącą odpowiedź zapukali do drzwi. Nie było odpowiedzi. Tedy zawołali stróża i gdy gwałtowne dobijanie pozostało bez skutku — stróż otworzył drzwi zapaśnym kluczem. W pierwszej chwili nie ujrzeli nic, taki w izbie panował kopeć od naftowej lampy — jeszcze się dopalała na stoliku — wszystkie sprzęty były pokryte sadzą i zaduch panował nieznośny.
— Kumedya — trza spać — i nie czuć! — rzekł stróż, wchodząc — a wtem się cofnął, dodając:
— Hale — co pan tam wyrabia.
Remisz stał przy ścianie — między szafą i drzwiami. Stał z rękami obwisłemi i dziwnie sztywną głową — twarzy prawie widać nie było w sadzy. A wtem Szur obejrzał — na łoskot za sobą — to Tomek zwalił się zemdlony — jednocześnie stróż wrzasnął.
— O Jezusie! — rety! — toć on wisi! Trup!
Na schodach uczynił się popłoch — zaroiło się od kucharek, lokatorów — zawrzało krzykiem. Szur przytomny — poderwał Tomka, prawie na rękach sprowadził na dół — wsadził do dorożki i uwiózł — w chwili, gdy w bramę wkraczała policya. W mieszkaniu Szura Tomek