Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Panna Irena wpół leżała na otomanie, zaszlochana, spazmująca. Na jego widok wyciągnęła doń obie ręce ze łkaniem. Ale on stał sztywny — i rzekł obcym głosem.
— Wczoraj pytała pani, co będzie jutro. I przyszło to jutro. Zabiliśmy człowieka.
— Cóżem winna! O Boże! Cóżem winna!
— Gdy pani o to pyta — może pani wytrzyma. — Ja — nie. Zabiłem — winienem! Otrzymałem od Remisza ten list jako pożegnanie. Zostawiam go pani — nie szkalujcie jego pamięci.
Zerwała się — rzuciła ku niemu, ale gdy dopadła do przedpokoju, już się drzwi za nim zamknęły, a Skorupska przerażona odprowadziła ją słaniającą się do pokoju.
A Tomek znowu szedł jakby bez celu, aż wstąpił do jakiejś cukierni — kazał sobie podać papieru — i to napisał:
»Za godzinę palę sobie w łeb — i koniec! Jedno mnie trapi, że naciągnąłem panią — nie na gotówkę — bom krótko żył na pani koszt — ale na wiarę. Stało się — co się stać musiało — zrobiłem podłość — której ani poprawić, ani odrobić nie można. Ogłaszam tedy bankructwo — i wycofuję się z tego świństwa, zwanego życiem.
Nie dostanie pani owych tajemniczych skarbów stryja — ale gdybym i żył — nie uznałaby mnie owa Barabara Tryźnianka za człowieka —