Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziwo, nie bryzgał po swojemu, a nawet raczył spokojnie o sobie jej opowiedzieć.
— Za mały czas egzamin na szofera złożę — i jestem pewny bardzo dobrej posady. Mama się dziwi, żem ten fach obrał — ano — ja nie zniosę biurowej roboty — a nęci mnie to kierowanie samochodem, pożeranie przestrzeni, nawet to żonglowanie ze śmiercią. A przytem, jeśli mi się powiedzie — to zarobię i dla mamy.
— Moje dziecko, mnie nic nie potrzeba! — szepnęła. — Mnie na świecie trzyma tylko Terka. Gdy jej los zabezpieczę — chciałabym pójść — do ojca!
— Niechże mama poczeka. Jeszcze do Zagajów mamę kiedy zawiozę z powrotem!
— Żebyś choć ty tam wrócił — już o mnie się nie turbuj — ale wtedy Władka poratuj. Jemu ciężko!
Nawet i na to Tomek nie bryznął, i zaczął rozpytywać o zdrowie i sprawy potoczne — i cierpliwie słuchał przenudnych opowieści o przypadłościach i kuracyach.
Wreszcie, nie doczekawszy się Terki, pożegnał, obiecując, że przyjdzie nazajutrz, bo pani Feliksowa rozstać się z nim nie chciała. No — i stało się, że zaczął bywać codzień, zrazu rano — potem popołudniu — i że tak się składało — iż po drodze spotykał pannę Irenę, wracającą z biura, i że u Skorupskich okazał się Szur, i że pani Feliksowa dała się wciągnąć