Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Remisz był przekonany, że to była fantazya, ot — taki koncept — wielkiego pana — oryginała.
— A tak — bawię się! — odparł Tomek.
Bardzo się zmienił przez te ostatnie czasy. Schudł, rysy mu się zaostrzyły — oczy wpadły, ale były łagodniejsze i wesołe.
Nie przestając grać, dodał:
— Ale z pana byłby detektyw. Zawsze, wszędzie mnie wyszpera.
— To ta pani, co u pana mieszka dała mi adres.
— Właściwie ja jestem lokatorem tej pani, a w kamienicy podobno uchodzę za jej kochanka. Dlaczego pan się śmieje?
— Głupie ludzie. Takie zestawienie!
— Czy ona taka pokraczna, czy ja?
— Myślę, że panby mógł pomiędzy damami z wielkiego świata przebierać.
— Tymczasem trudno — bo tu takie nie bywają. Jak zostanę szoferem — to prędzej.
— Jakto — pan będzie udawał szofera?
— A tak — za miesiąc zdam egzamin — i będę szukał posady.
— A ja mam do pana taką wielką prośbę — zaczął Remisz nieśmiało.
— Może mam grać na weselu?
— Ej, nie. Musimy jeszcze poczekać! — westchnął. — Tylko proszę, żeby pan zechciał zaszczycić swoją obecnością wieczorek tańcu-