Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jący u państwa Skorupskich — w przyszłą sobotę.
— Mam grać do tańca?
— Ale gdzież tam, co znowu. Panna Irena bardzo prosi — w gościnę. Niech pan nam zrobi ten honor — to szczęście! — jąkał błagalnie.
Tomek spojrzał na niego — zamyślił się — widocznie nie miał ochoty, ale oczy Remisza były takie niespokojne, trwożne o odmowę, że po sekundzie wahania przystał.
— Jeśli panu tak o mnie chodzi, to przyjdę.
Remisz rozpromieniał, zaczął dziękować, jak za największą łaskę — i uszczęśliwiony po chwili wyszedł, śpiesząc z dobrą wieścią do narzeczonej.
— Potrzebne mi to, jak zającom dzwonek — zamruczał za nim Tomek.
Gdy wrócił do domu, Motylska jeszcze szyła. Zerwała się, zapaliła mu lampę, zakrzątnęła się przy kuchence.
— Herbaty nie chcę. Ma tu pani trzy ruble. Niech mi pani wynajmie na przyszłą sobotę frakowy garnitur. Mam kręcić jakieś panny na wieczorku. A u pani co? Dzieci śpią?
Zajrzał do kołyski.
— Mój chrześniak się udał. Śpi, je i nic nie robi. Zupełnie w moim stylu.
— O Boże! Pan jeszcze mało robi! — szepnęła.