Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— U nas były też takie, ale żyd zabrał. I u nas była taka duża szafa — ale też żyd zabrał.
— A ciebie żyd nie chce zabrać?
— Mnie mamusia nie da żydowi. Wczoraj — to mamusia oddała żydowi swoje włosy — takie duże, duże — i taka śmieszna bez włosów.
Zaśmiała się skowrończym szczebiotem.
Tomek usiadł na łóżku.
— Jak się ty mała nazywasz?
— Janina Motylska, jak mamusia — a jak będzie braciszek — to się będzie nazywał Józef — jak tatuś.
— Jakto — będzie braciszek?
— A tak, braciszek będzie od Bozi na Gwiazdkę.
— Śliczny upominek! A jadłaś ty dzisiaj obiad?
— Dziś piątek, to była herbata — a jutro będą kartofle — jak ta pani mamusi zapłaci.
— Jeść ci się nie chce?
— Nie.
Wydobył z kieszeni dwa złote.
— Weź to, mała, i kup cukierków.
Dziecko wzięło monety i prędko wyszło.
Po chwili ukazała się we drzwiach sama Motylska.
— Dobry wieczór panu. Czy naprawdę kazał jej pan kupić cukierków?