Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poznał jasne oczki i zadarty nosek małej Motylskiej.
— Dzień dobry, panu! — powitała go rezolutnie.
— Zamykaj drzwi, mała, bo śmierdzi na korytarzu. Ty tu czego?
— Mamusia kazała spytać, czy panu co nie trzeba.
— Owszem — powiedz mamusi, że mi bardzo potrzeba parę tysięcy rubli i karety.
— Dobrze, powiem! — zawróciła się do wyjścia.
— A gdzież mamusia?
— My tu razem przyśli. Mamusia robotę odniosła jednej pani na trzecie piętro. Ale to zapomniałam — mamusia kazała panu podziękować.
— Bardzo mi przyjemnie. A prosić o nic mamusia nie kazała?
— Nie. Pomyślała chwilę i dodała tryumfująco. — A tak — kazała prosić.
— O parę rubli?
— Nie — o bieliznę do prania, bo dziś piątek.
— Podziękuj mamusi — i powiedz, że jak będę miał te parę tysięcy rubli, co mi potrzeba, to będę miał i bieliznę do prania. Więc najprzód niech mi tamto da. Rozumiesz?
Mała obejrzała się po pokoju i rzekła, wskazując skrzypce.