Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szyna do szycia. Jak mi ją wezmą — czem zarobię.
— A mnie co do tego. Jak grał, to nie za darmo — płaciłem, i dobrze płaciłem — więcej, niż warto. A teraz interes skończony — niech mi pani głowy nie zawraca. U mnie niema biura wsparć — a restauracya.
Zatrzasnął drzwi przed nosem kobiety, która osunęła się na schody — i zakrywszy twarz chustką — zanosiła się łkaniem.
— Pani czego tu ryczy? Kto umarł? — spytał Tomek, stając nad nią.
Podniosła na niego osłupiałe oczy.
— Mąż umarł. Grajek, Motylski. Niema ani grosza w domu.
Twarz miała wychudzoną, bladą, w spojrzeniu bezgraniczną rozpacz.
Tomek najniestosowniej zaśmiał się. Patrzał na nią chwilę długą — wreszcie krzyknął.
— To niech się pani stąd zbiera do domu. Przecie ten brzuchacz pani nie da. Juści, ja mam grzebać pani męża — rozumie się — grajek grajka. No, jazda.
— Pan by się ulitował? — zaczęła jąkać.
— Ech — niech pani mi głowy też nie zawraca. Spać mi się chce po weselu!
Ziewnął — wydobył z kieszeni garść pieniędzy — zostawił rubla — resztę podał kobiecie. Ale wtedy spostrzegł, że była zemdlona.