Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zjawił się w tej chwili stróż z miotłą — i rzekł sentencyonalnie.
— Najlepiejby jej było też w księżej oborze. To Motylska.
— Trza ją do domu odstawić. Dajcie wody.
Kobieta ocuciła się rychło — ale, że się chwiała na nogach, Tomek doprowadził ją do doróżki i odwiózł do mieszkania. Był to pokój w oficynie — na Tamce — na pierwszem piętrze — nad ustępem. Zimno było, wilgotno i pusto. Panował też zaduch amoniaku, że aż go za gardło ścisnęło.
Dziewczynka trzyletnia rzuciła się z płaczem do matki, wołając:
— Mamusiu, zabrali tatusia. Jakieś ludzie przyszli — z taką czarną skrzynią — włożyli do niej tatusia — i ponieśli!
Na łóżku znać było jeszcze formy zwłok — w izbie pośmiertny nieład. Ze sprzętów — oprócz tego łóżka, została tylko maszyna do szycia, stołek i skrzynia drewniana — w której na posłaniu ze szmat i papierów sypiała zapewne dziewczynka.
Kobieta upadła na łóżko z jękiem i szlochem — dziecko wlepiło w Tomka oczy jasne, pytające, przerażone.
Rozejrzał się, skrzywił na zaduch, zebrał znowu wszystkie drobne z kieszeni, położył na maszynie, a wreszcie wlepił dziecku weselny tort i wyszedł.