Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wesele odbywało się w dużej suterenie — a sąsiadka, maglarka, ustąpiła też swej izby.
Ulokowany wysoko — na komodzie — Tomek bawił się setnie — widowiskiem, typami — uciechą godowników. Po kolacyi — nie przestając grać — stanął przed panną młodą — i zaprosił ją do tańca. To wzbudziło zachwyt i burzę oklasków — i gdy na zakończenie urwał grę, objął ją i pocałował, wesołość doszła szału — i każda druchna dopominała się o taniec. Nad ranem, gdy odprowadzono państwa młodych do mieszkania — Tomek zdobył już sobie szeroką sławę — miał zamówienia aż na karnawał i znajomych pół ulicy. Miał też w kieszeni garść srebrnej monety, a w drugiej wielką pajdę tortu, którą mu gwałtem wepchnęła woźnowa.
Ale na progu garkuchni Puńkowskiego natknął się na hałaśliwą scenę.
Brzuchacz ledwie obudzony — zły — wymyślał kobiecie mizernej — w szal otulonej, która płacząc, powtarzała jedno ciągle.
— Umarł — a tydzień mu się należy — mówił — będzie na pochów. Co ja teraz pocznę!
— A pocznij sobie pani, co chcesz! A ja mówię, że mnie zarwał na pięć rubli. I mam na to świadków.
— Trzy lata grywał u pana. Niech się pan zlituje. — Pożyczy mi chociaż te dziesięć rubli. Nie mam nic do sprzedania. Została tylko ma-