Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W każdym razie — nie pójdę w dziady — jak oni wszyscy.
Zebrał swoje manatki do kuferka i chciał odchodzić, gdy wpadła Terka.
Rzuciła mu się na szyję, zdyszana.
— Co za szczęście, żem cię zastała. Mój złoty, wiesz, zabierają mnie stąd — daleko — na kraj świata. — Zlituj się — nie zapomnij o mnie — masz tu adres — napisz czasami!
— Nie zawracajże mi głowy! Właśnie ci chodzi o moje zdrowie i powodzenie. Ale się na listy od Szura nie łaś — bo ten wuj ostro cię weźmie — i na romanse z młynarzem nie pozwoli.
— Tomku, przecie obiecałeś być dobrym dla mnie — i swoje pieniądze mi ustąpiłeś — i ja z tobą trzymam — a ty mnie zdradzasz.
— Nie zdradzam, tylko znać was nie chcę!
— To ich — ale nie mnie! Mój złoty, ja ci nic nie zawiniłam — ja ciebie tylko będę słuchać.
— Żebyś tak nie łgała i nie pletła. Ostatecznie, o co ci chodzi?
— Ty wiesz! — szepnęła, spuszczając oczy.
— Nie wiem i wiedzieć nie chcę.
— Tomku. Moje szczęście, moje życie od ciebie zależy. Ja wiem, że oni mnie tam będą dręczyć i namawiać i zmuszać. Tomku — a ja panu Augustowi dałam słowo — chcę dotrzymać.