Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż ci pomogę. Mam cię wykraść i jemu dostawić?
— Jak mi bardzo dokuczą — to ucieknę do ciebie.
— Winszuję — tego tylko braknie! — roześmiał się.
— Więc mi tylko daj wiedzieć, gdzie jesteś — i daj mi trochę pieniędzy — boć tamte — niby moje, ale u wuja.
Wydobył pugilares.
— Masz — i odczep się odemnie. Teraz przez ciebie — nie dostanę posady.
— Jakto?
— Nie twoja rzecz. Chciałbym wiedzieć, kiedy mi przestaniecie dokuczać. Słuchajno — ale i ty napisz, jakby wam tam źle było — albo starej — ten cudzy, łaskawy chleb był gorzki.
Terka rzuciła mu się na szyję, ucałował ją łaskawie — potem obejrzał się po ścianach, nacisnął kapelusz — kazał stróżowi znieść do doróżki kuferek, wziął skrzypce — i rzekł z szyderczym uśmiechem:
— No teraz już na fest — nie mam domu — i gwiżdżę na wszystko.
Istotnie na schodach gwizdał jakąś burszowską piosenkę.
Ulokował się w hotelu i rozpoczął życie bez zajęcia, planu i celu. Ale po tygodniu tak był zmęczony nudą i bezczynnością, że zaczął czytać ogłoszenia w kuryerze — i wybierać sobie