Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Doktór też kawaler — ustępuję pierwszeństwa. A co do tej całej chryi — nie czuję się wcale winny.
— No to po co parskasz złością.
— Doktorze! — rozległ się stłumiony, niespokojny głos Władka — za drzwiami.
Poszedł za nim Tomek — aż do sypialni.
Pan Feliks był w agonii. Zawsze przytomna Deniska posłała po księdza, pani Feliksowa napełniała mieszkanie rozdzierającymi jękami, szlochała Terka, płakał Władek — nastały męczące, na życie całe pamiętne godziny.
Około północy wszystko się skończyło. Pan Feliks leżał już spokojny, bez bólu i troski, czekając powrotu do matki — ziemi — a żywi zajęli się ziemskiemi sprawami.
Władek spytał brata o pieniądze — otworzyli biórko, znaleźli tysiąc kilkaset rubli i poszli załatwiać urzędowe formalności.
Znalazły się jakieś krewne, które się zajęły żałobą kobiet — doktór Sabiński pisał depesze do rodziny i cucił panią Feliksową. Reszta nocy tak zeszła — mało kto spał.
O świcie, nieznacznie, chyłkiem — wyniesiono zwłoki w trumnie do kościoła — i wtedy dopiero Tomek poszedł do matki.
Była w gorączce, nieprzytomna, żaląc się i zawodząc, jak dziecko:
Powtarzała bezustannie:
— Feluniu — boli, boli, boli! —