Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech panna Deniska to Władkowi powie — mruknął.
Dzwonek w przedpokoju się ozwał. Tomek otworzył. Był to Władek i doktór Sabiński.
— Co się stało? — spytał Władek.
— Ano — twoja depesza! Zobacz, co się dzieje.
— No — ale Zagaje nam wydarłeś. Ciesz się.
— Ja?
— Cicho! — upomniał doktór Sabiński, i szybko poszedł w głąb mieszkania.
Bracia nie rzekli do siebie słowa więcej, ale Tomek odzyskał swe zuchwalstwo.
Doktór Sabiński zbadał chorych — i przyszedł do gabinetu — na cygaro.
— A co? Źle — spytał go Tomek.
— Owszem! Bardzo dobrze. Ojciec skończy najdalej do rana — niezawodnie. Co do matki, mniejsza pewność końca — ale niezawodna ciężka nerwowa gorączka. Będziesz swobodny niedługo czekając.
— Tylko że mi teraz ciskają w oczy, że to ja ich do grobu powpędzam.
— Kto się ciesielką trudni, łacno się okaleczy — mówi mądry Lao Tse.
— Do czego to doktór cytuje, bo sensu nie widzę.
— Dogodziłeś sobie, robiąc im na złość. Teraz niema Zagajów — niema ojca. Czy się ożenisz z Malecką?