Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tedy Tomek zrozumiał, odczuł — jak bezgranicznie, ślepo, zapamiętale kochała — i jak straszny ją spotkał cios — i piekąca gorycz zatargała nim, że się aż cały wstrząsnął.
— Proszę cię — wyjdź do gabinetu. Interes! — posłyszał za sobą szept Władka.
Gdy się znaleźli sami, Władek rzekł:
— Musimy coś postanowić na przyszłość. Co będzie z matką, z Terką? Po pogrzebie zostanie zaledwie paręset rubli. Trzeba wymówić mieszkanie przedewszystkiem — na takie niema środków. A, broń Boże, choroba matki się przeciągnie! Nie mam pojęcia, co robić!
— Ile zostanie z Zagajów?
— Siedemnaście tysięcy na nas czworo.
— Zostawić wszystko matce, to się z procentu utrzyma — przy naszej pomocy. Trudno — do dobroczynności jej nie oddamy — i Terce naukę trzeba dać.
— Ja muszę swoją część dostać — i spłacić teściowę. Pożyczyła na ową nieszczęsną sukcesyę po stryju. To honorowy dług. I — ja pozatem nie mam nic. Żebym pozostał przy Zagajach — dałbym matce mieszkanie — ale jak się stało inaczej — jestem zupełnie bez możności dania jakiejkolwiek pomocy.
— Pocóż tedy wzywasz mnie do rady. Matka i Terka zostają mi na karku! Bardzo dobrze. Nie mamy się co radzić jeden drugiego. Dam temu radę sam.