Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zostawi je pan bratu, który przecie tu zostanie — gdy pani Pułaska Zagaje kupi.
Oczy Tomka zwykle szare — stały się zielone i cała twarz skurczyła się w iście dziką drapieżność — ale nic nie odparł.
Chwilę słuchał dalszej licytacyi — patrzał na żydów i motłoch zalegający sień — i nagle zerwał się i wyszedł.
Poszedł do stajni, kazał sobie okulbaczyć konia, i wyjechał stępa na drogę.
Podreptał za nim Kret, ale rychło z daleka został, bo za bramą Tomek pognał z kopyta.
Z nosem przy ziemi, zziajany, lamentując dyszkantem, psiak za tropem się kolebał — niczem nie odstręczony — zapamiętały w swej wierności. Biegł tak wiorsty, biegł tak godziny — bez sił wreszcie nawet do lamentu, nie zatrzymując się nawet, by wody chlipnąć i tak o zmroku już dobrnął do ogrodzenia Drobiny — gdzie równie zziajany stał koń Tomka.
Kret znalazł wnet szparę w sztachetach, dopadł drzwi domku i wcisnął się do wnętrza.
Tam się uspokoił. »Pan« był i choć wcale nań uwagi nie zwrócił. Kret pełen szczęśliwości u nóg jego legł, dysząc.
Spostrzegła go Zuzia, i po chwili przyniosła mu misę mleka.
Wieczerzano właśnie w Drobinie — gdy Tomek się zjawił — i zaproszony, usiadł przy stole. Submitowała się Malecka, że go czem do-