Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Więc dziewczynę dostanie, ale po to nie potrzebuje tracić tysięcy — na Zagaje boć wiesz, że każdy grosz tu rzucony — to przepadły.
— Naturalnie — jak tak myślisz — to musi wszystko przepaść. Pamiętaj — że na twojem sumieniu będzie ruina ziemi — no — i śmierć ojca. On tego nie przeżyje.
— Co? Na mojem sumieniu! — skoczył Tomek. Najprzód był winien stryj, a teraz ja! Jedź do Strażyca — mówię ci, że podpiszę, co zechce. Może ja też jestem winien, że ojciec odrzucił propozycyę tej baby z Drobiny? Dość panuję nad sobą, żem staremu głupstw nie nagadał dotychczas — ale ty mi z kazaniami nie występuj, bo stracę cierpliwość — i rzucę ci tę całą familię na karku — i tyle mnie będziecie widzieć. Takie same masz obowiązki, jak ja.
Władek zląkł się na seryo, prędko się wycofał i zamiast do domu posłusznie pojechał do Strażyca. Wrócił wieczorem skonfundowany i zamiast iść do ojca, wyszukał brata.
— No i cóż. Zgodził się? — spytał Tomek ironicznie.
— Niema go w domu. Podobno wyjechał za granicę. Służba nie wie, dokąd.
— Bardzo sprytnie się urządził. Zjawi się w karnawale — po Terkę.
— Co ja powiem ojcu?
— Powiedz, że Strażyc w Warszawie. Że go tam spotka — i sam zaproponuje.