Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Był dziś Sabiński — mówił, że starego trzeba koniecznie tam odwieźć — i sam się ofiarował, że ze mną go odwiezie.
— Ale ty tu wrócisz?
— Niebardzo wiem po co. Jeśli wykupimy te ruchomości od Kahana — to nie dla siebie, ale dla Pipermenta, czy jakiegoś innego żyda. Wrócę, jeśli mi stary da pieniędzy, żeby opłacić i odprawić służbę.
Wiadoma rzecz, że w lipcu raty Towarzystwa niema czem zapłacić — więc Zagaje nie nasze już!
— Boże, Boże — co będzie z rodzicami!
— Stary, byle wyzdrowiał — znajdzie gdzieś jaką synekurkę — stara osiądzie na rezydencyi u którejś ze swych sióstr, Terkę się zepchnie na jaką pensyę! Mało to takich bankrutów jakoś żyje na świecie.
— Zagaje stracić!
— Namów twoją teściowę niech kupi.
— Nie śmiałbym się z tem odezwać nawet. A ty? Co myślisz robić?
— Najprzód starego matce odwieźć. Niech go pielęgnuje — a potem rozejrzę się w Warszawie za jaką bogatą żydówką — i pójdę do niej na utrzymanie. To będzie w stylu całej rodziny.
Władek poczerwieniał, ale nie odrzekł nic, bo do szermierki na języki z bratem nie czuł