Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spojrzał po portretach i rzekł, śmiejąc się.
— Wojowników tu sporo. Możemy i swoje podobizny tu zamieścić — jako walczących z różnemi Kahanami i Kupermanami. Czasy się zmieniają, ale Gozdawy zawsze waleczni. Proszę panią — ojciec bardzo się ucieszył — i gotów do rozprawy.
Malecka, wchodząc do sypialni, bystrem okiem obejrzała wszystkie kąty — zatrzymała wzrok na niemowie, która, korzystając z resztek światła, z błyskawiczną szybkością plątała nici koronek.
— Witam panią! — o wiele mocniejszym już głosem odezwał się pan Feliks. — Proszę — niech pani usiądzie — trochę zaniemogłem — przeciąg był dziś w sieni — zawiało mnie, ale Sabiński mi pomógł. Za parę dni wstanę.. Zawsze jednak w interesach — nie lubię i dnia tracić i dlatego rad jestem, że dziś się rozmówimy.
— Owszem — i ja rada jestem. Wedle pana woli, dowiedziawszy się, że brat pana umarł, zakrzątnęłam się około innej lokaty dla mego kapitału. Pan go raczył wziąść tylko na krótki czas — do otrzymania spadku.
— No tak, ale pani nie ma pojęcia, ile tam za granicą ceregieli i trudności. Chwilowo może mi być trudno z tak dużą wypłatą i dlatego chcę panią prosić — o pozostawienie tych pieniędzy — na czas jakiś.
— Na jaki czas?