Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z miną obojętnego milionera! A za pół roku będę wycierał przedpokoje różnych biur — z prośbą o miejsce choćby woźnego. A ty — możeś coś wymyślił nowego?
— Tak. Ojciec powinien mi wydzielić część z Zagajów, którą ja kupię formalnie. Zaraz do niego o tem napiszę, i nawet myślę — z tem do niego pojechać.
— I owszem. To ja już do niego nie pojadę. Z dwojga złego wolę ze starą zostać — a wy sobie urządzajcie różne kruczki.
— Ja wprost się lękam do Żernik wrócić. Teściowa mnie zamęczy śledztwem. Jestem zanadto przybity — nie potrafię udawać.
Tomek spojrzał nań z pogardą i zaczął zbierać do kufra swe tualetowe przybory. Gdy zbliżył się czas wyjazdu na kolej, spytał ostro:
— Więc cóż! Jedziesz ze mną, czy do Paryża?
— Zostanę tu — jutro się zdecyduję! — odparł wahająco.
Tomek ruszył ramionami.
— Dobrą sobie założyłeś obrożę — ale syty brzuch mieć będziesz w każdym razie. Ja jadę.
Wypadek posłużył mu wybornie. Na dworcu spotkał doktora Sabińskiego, który go powitał swym uśmiechem starego, szpetnego Fauna.
— Co to, jedziesz ze zwykłą hołotą. Nie bierzesz extra cugu?