Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A Tomek zapalił papierosa do czarnej kawy, i rozwaliwszy się w fotelu, spoważniał.
— Między nami mówiąc, stryj ma racyę — rzekł. — Stary całe życie nic nie robił — i my także nic. Ale najgorsza rzecz i cała moja do niego pretensya, że trudno będzie nam dalej — nic nie robić. Stary korknie sobie spokojnie — ty masz żoniny fartuch, wikt i opierunek — a mnie na kark spada stara i Terka. Naprawdę — Zagaje uważasz za przepadłe?
— Zostaną jeszcze długi! — mruknął Władek. — A moje życie w takich warunkach!
— Jak ci baby zanadto dopieką — możesz je rzucić do dyabła. Masz patent z Puław — dostaniesz posadę gdzie w Rosyi — czy na południu — na Ukrainie.
— Ależ to niemożliwe. Ta Barbara Tryźnianka się odnajdzie! Musi się odnaleźć. Trzeba się rozpytać zręcznie doktora Sabińskiego. On stryja znał, kolegowali w Paryżu.
— Taak — rzekł przeciągle Tomek. To może ten stary cap dawał o nas informacye. Może to był szpieg stryja.
— Co znowu. Mówił, że go ledwie pamięta — nigdy nie wyjeżdżał za granicę. Zresztą bardzo dla nas życzliwy i przyjaźny.
— Mniejsza z tem, chociaż ja wierzę w życzliwość, gdy w tem jest interes, zresztą człowiek człowiekowi wilk. Czy znasz dobrze stan zagajskich interesów, bo stary mi tu dał spis,