Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Padewskiemu. То będzie jeszcze taniej — a z takim samym skutkiem.
— Jakto?
— Bo ten spadek zobaczymy, jak swoje ucho, a dostaniemy — jak gwiazdkę z nieba!
— Co ty mówisz! Cóż będzie?
— Żeby wiedzieć, co będzie — tu przyjechałem, z tobą się poradzić. Ojciec wrócić nie może. Zresztą tak jest klapnięty, że niema co z nim gadać. Zupełny idyota.
Władek z wrażenia oniemiał. Zajechali przed hotel — Tomek się rozgościł w pokoju brata, mył się, przebierał — Władek upadł, jak bryła, w fotel — i patrzał osłupiałym wzrokiem w próżnię.
— Chodźmy na obiad! — ozwał się Tomek, wiążąc krawat przed lustrem.
— Jednego kęsa nie będę w stanie przełknąć — zajęczał Władek. — Czy ty możesz chcieć jeść!
— Mój drogi, żebym tak to odczuwał, tobym był na czczo od dwóch miesięcy. Już w styczniu było do przewidzenia, że stryjowskie pieniądze to ananas — nie dla nas.
— Jakto? Opowiedz! Ty nawet nie przypuszczasz czem to grozi!
— Ano, każ tu podać obiad, to jedząc — będę ci opowiadał — chociaż to wszystko balast językowy — i niepotrzebny upust śliny. Fakt jest — że cała afera — figa!