Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i niepokoju i spotkał Tomka na dworcu. Wydał mu się zmizerowany i z bardziej jeszcze wyraźnym grymasem cynizmu na twarzy. Przywitał go obojętnie, jakby się wczoraj rozstali, i spytał o zdrowie »Kreta«.
Uraziło to Władka, że się oburknął.
— Mógłbyś o matkę się dowiedzieć!
— Pisze dość często. Zresztą wiem, że pewnie opowiada Denisce o swych snach proroczych — i popłakuje, żeby nie wyjść z wprawy.
— Ojciec nie przyjedzie prędko?
— A poco. Ja mam się z tobą rozmówić.
— O czem? Pewnie trudno i wolno idą formalności. Zapewne i tam są urzędowe spadkowe terminy.
— Uhm — są — a jakże. Tymczasem jedźmy do hotelu, żebym się przebrał i zjadł cokolwiek. Gdzie stoisz? W Europejskim?
— Tak. Wziąłem podwójny numer i dla ciebie.
— Roztropnieś postąpił — bo ja jestem bez grosza.
— Posłałem wam przecie dwa tysiące rubli.
— To już dawne nieboszczyki te twoje tysiące.
— Bo czyż koniecznie tam siedzieć. Można polecić sprawę prawnikowi.
— Można ją nawet polecić Św. Antoniemu