Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zawziętość rozpaczy — postanowił walczyć, tropić, ziemię i niebo poruszyć. Przeciwnie, Tomek był gorzej usposobiony i tylko ramionami ruszał.
— Jeśli niemowa co wie — to ją kupią ci, którzy te pieniądze zagarnęli! — mruknął. Ale zresztą ojciec ma recht — nic tu więcej się nie dowiemy — możemy jechać.
Pan Feliks, wychodząc z mieszkania, rozejrzał się po niem raz jeszcze — i ostatnią myśl nienawistną, mściwą posłał zmarłemu.
— Odbiorę, co moje. Nie dam się obedrzeć! — mruknął, czemuś niewidzialnemu grożąc spojrzeniem i wyciągniętą ręką.
Ruch ten i wzrok widziała stojąca na progu swego pokoju niemowa. Trzymała w ręku kuferek i parasol, ubrana była, jak do drogi. Tomek skinął na nią — poszła za nimi w pewnem oddaleniu — jak pies za nowym panem. Na zakręcie uliczki obejrzała się na willę, przystanęła sekundę, jakby się zawahała — potem pokręciła głową, zgarbiła się — i ruszyła dalej.



∗                         ∗

W początku marca Władek Gozdawa otrzymał depeszę od brata, aby przyjechał do Warszawy. Że wieści z Paryża przychodziły skąpo i lakonicznie, ruszył z gorączką ciekawości