Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zmęczony, rozdrażniony Tomek przestał nareszcie ten kłopotliwy wywiad. Kobieta była albo zupełnie ograniczoną — albo wymusztrowaną wyśmienicie. Nic nie wie, albo nic nie zdradzi.
Na zakończenie napisał jej — że są spadkobiercami, że w celu ulegalizowania swych praw udadzą się do Paryża, gdzie im będzie towarzyszyć, i przed urzędem będzie badaną.
Nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia — spytała — kiedy wyjadą.
Skinął, by szła za nim do willi, i więcej do niej się nie zwracał.
W willi zastał ojca zupełnie zgnębionego.
Przegląd rzeczy nie dał żadnego rezultatu — żadnego śladu. Nie było żadnych papierów, listów, jakiejkolwiek nici przewodniej do dalszych poszukiwań. Gozdawowie spędzili w mieszkaniu parę godzin bezradni, zdesperowani — i postanowili jaknajrychlej jechać do Paryża — tam się zwrócić do ambasady, poradzić się prawników i znajomych — wezwać na pomoc agentów tajnej роlicyi.
— A z tymi gratami co robić? — spytał Tomek.
— Zostawimy tu tymczasem. Kto wie: taki agent może będzie potrzebował je przejrzeć. Najpilniej trzeba śledzić niemowę. Ta bestya musi coś wiedzieć.
Pan Feliks po wczorajszym ciosie odzyskał