Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lubił. Tomek zaczął gwizdać ze złości i tak zajechali pod ganek Chojnowskich.
Gości było już pełno, gwar, bieganina, śmiechy panienek, basy męskie, zamieszanie w całym domu. Ale wkrótce towarzystwo się podzieliło: panowie zasiedli do kart, panie starsze obsiadły kanapy w salonie, młodzież rozprószyła się po ogrodzie. Młodzi Chojnowscy szykowali furgony na wycieczkę do lasu, a pod gankiem na ławce siedział Ruchno z doktorem Łabińskim i do nich się przysiadł Tomek, okazujący panienkom wielkomiastowe lekceważenie.
Doktór Sabiński od trzydziestu lat wegetujący w małem miasteczku, stary kawaler, dziwak i wróg medycyny, uciekał od chorych, czas spędzał na czytaniu, studyach archeologicznych i paleniu cygar. Abnegat do ostatecznych granic, wyglądał na tryglodytę i nic sobie z nikogo nie robił. W tej chwili słuchał Ruchny, który roztaczał obraz raju tej okolicy, gdy wielka własność przejdzie do włościan.
Doktór słuchał pozornie, ale oczy jego z pod krzaczastych brwi wlepione były w kamień, dziwnie ociosany — leżący z boku podjazdu. Miarowo puszczał dym z cygara i milczał.
Kiwnął głową na powitanie Tomka, a Ruchno do młodego się zwrócił.
— Poznaliśmy się u pana Strażyca.