Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Skoń-że wreszcie! — burknął Tomek. — A pewny jesteś przyjęcia?
— Tak, to dawno już zdecydowane.
— Masz gust do tej panny. Przecie to chodzące skrofuły. Oczy czerwone, cera spleśniała, usta obrzękłe. I po takiej Ewce!
— Ciszej-że! — wskazał oczami furmana i zaczął mówić po francusku.
— Panna Pułaska ma bardzo dobre ułożenie, gospodarna, ładnie gra. Że tobie się nie podoba, to dla mnie nie racya.
— Nie zawracaj głowy. Podobać się nikomu nie może — ale ci się chce Żernik — i wyzwolenia z Zagajów. No — dostaniesz teściową — caca!
— Właściwie — co cię to obchodzi. Jak mnie spłacisz z Zagajów — kupię sobie majątek, i z Żernik żonę zabiorę.
— Ja też pewnie w Zagajach z tą załogą starych siedzieć nie będę.
— Musisz.
— Ty może musisz — a ja nie. Chciałbym wiedzieć, kto i co mnie zmusi?
— A cóż będziesz robić, jak ci ojciec pieniędzy nie da. Wszystko jego. Chyba pójdziesz na swój chleb, ale właściwie czembyś zarabiał? Nie skończyłeś żadnego wyższego zakładu.
— Jak zechcę, dam sobie radę bez patentu.
Władek poruszył brwiami — było mu tak obojętne, jak się brat urządzi, a spierać się nie