Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szedł. Nazajutrz po konferencyi z Baczyńskim, Jaworski sprawę zagaił, ale stary nie dał mu skończyć:
— Skądże ty jesteś w takiej konfidencyi z takim?
— W żadnej — prosił mnie. — Myślę, że pan mi zawierzy na Nowy Rok, jeśli nie zapłaci, weksel zwrócę!
— A nie rozumiesz, dlaczego on tego wekslu się boi?
— Nie chciałby ciotki narazić. Może rządca nie wie, komu żona weksel dała.
— Tak ci to przedstawił. No to ja ci powiem prawdę. O tym wekslu i ciotka nie wie, bo on go sam sfałszował. Rozumiesz teraz? Nie wierzysz, no to go sobie obejrzyj.
Stary sięgnął w głębokości fotela, dobył pugilares i położył na stole nieszczęsny blankiet.
— Znasz pismo rządcy? Porównaj. Nawet się nie bardzo fatygował o podobieństwo. Ja wziąłem, bo się nie boję. Rządca zapłaci, i żebym był cicho, nie podwyższy mi dzierżawy młyna. Dlatego ten weksel będzie tu — u mnie!
Zaśmiał się złośliwie i pugilares schował.
— Co, milczysz? Wstyd ci, że za takim gałganem się wstawiłeś. O, ten zajdzie wysoko, na stryczek! — Jaworskiemu się zdało, że za oknem szelest się rozległ.
Podniósł oczy, nie było nikogo.