sobą. Jedni się śmiertelnie nudzą, inni śmiertelnie męczą. I to jest życie! Pomyśleć, że się rodzimy na te kilkadziesiąt lat przemarnowanych, żeby umrzeć! Nie lepiej to drzewu, które prześpi zimę, żeby tak odżyć na nowo?... tym łozom, żeby co wiosna kwitnąć? A człowiek tylko może starzeć, marnieć i zgnić!
— Ale tak myśląc, jakże się nazywać panem stworzenia? Zresztą i liść tegoroczny zgnije, i kwiat tegoroczny obleci... a drzewo żyć będzie. A pan stworzenia... on jeden zgnije zupełnie? A ta potęga, co życie wieczyste wszystkiemu dała... względem człowieka zrobiła wyjątek, rzuciła go wśród trwania, na mgnienie jedno, aby kochał, cierpiał, tworzył, panował światu, myślami szczyty i otchłanie ogarnął... i zgnił!
— A jednak tak jest!
— Tak jest? Dla kogo?
— Dla wszystkich ludzi!
— O których mówiłeś, że jedni z sobą się nudzą, a drudzy z sobą się męczą. Z kimże oni wtedy są, gdy są sami?
— Z tobą — uśmiechnął się, podnosząc do niej oczy.
Ale jej twarz była jakby zmieniona, przeciągnięta skupieniem i bólem. Ogarnęła go oczami, które były jakby smugą błyskawic, że go od spojrzenia tego przejęła groza i potęga mocy i upokorzenia. I wydała mu się nie młodą, piękną kobietą,
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/069
Wygląd
Ta strona została skorygowana.