Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ogródku zacząć się grzebać. Ale czy to sama jedna dziewucha da temu rady?
Nagle klasnęła w ręce:
— A Wojtuś, a Kubuś! Toć to robotniki gotowe!...
Ale nietylko ten biedny, pusty, zachwaszczony ogródek frasował Marysię. Coraz częściej napastowała ją tęsknota do owych gąsek, do owej górki ze złocistemi kwiatkami, do Gasia, który czasem na tej górce przylegał u jej nóg po słonecznej stronie, to znów zrywał się i gąski obiegał dokoła, poszczekując raźnie.
Aż raz, obrządziwszy się w chacie, wyszła sierota na poblizkie błonie.
Patrzy — w wysokich badylach mignęło jej coś zdaleka, jakby czerwona, szpiczasta czapeczka.
— Podziomek! — krzyknęła Marysia i porwała się biedz do niego.
Kołatało jej serce, dziw, że nie roztłukło wychudłej piersi.
Kapturek ukazywał się coraz dalej. Już, już wpadał w zarośla. Marysia ku zaroślom się rzuciła.
Takby rada Podziomka zobaczyć, popytać go... O co? Sama jeszcze nie wie. Ale niech go tylko nagoni! I podziękowaćby mu za wszystko rada; za gąski, co żyją, za kątek w chacie Skrobkowej, za Wojtusia i Kubę, którzy jej jakoby bracia są...
Więc pędziła co tchu za migającą coraz dalej czapeczką, tak prędko, jak jej gęsta łoza pozwalała.
Nareszcie czapeczka znikła i nie pokazała się więcej.
Stanęła tedy Marysia, patrząc dookoła. Gdzie ona zaszła? Toć już wnet i zarośla się kończą... Jak łuna ognista prześwieca między niemi czerwoność zachodzącego słonka. A dalej las widać, las dobrze jej zna-