Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sługą chce wszystkich zakasować... Otby dla niéj sługa...
— Panno! panno! — zawołała. — Niechno panna czeka!
Hanka się obejrzała i stanęła.
— Niech ino tu panna bliżéj podejdzie!
Dziewczyna podeszła.
— Tu w drugiéj kamienicy — mówiła zcicha straganiarka — mieszka rajfurka Janowa. Już się tam panna dopyta. Wiem, że ona do rzeźniczki z przeciwka sługi szuka. Niech panna idzie, może się uda.
Hanka pocałowała babę w rękę.
— Dziękuję, moja pani...
— Co tam dziękuję! Niema za co dziękować. Idź panna z Bogiem.
Zajęta zmywaniem statków Janowa przyjęła Hankę w sposób, budzący najlepsze nadzieje. Wczoraj właśnie mówiła jéj pani aptekarzowa, że wzięłaby i pobytową nawet, byle cichą i pracowitą dziewuchę, bo już z temi „lafiryndami” rady sobie dać nie może. Co która pobędzie tydzień, dwa, oho! już po służbie. Nienastarczone rzeczy. Z uczniami by tylko albo i z prowizorem po kątach każda wyszczerzała zęby, a roboty się boi jak ognia... Wprawdzie to i rzeźniczka szuka, ale również co pani, to pani. Zawszeć to inna rzecz u profesyanta służyć, a u państwa...
W Hankę wstąpiła otucha.
— Moja pani Janowa, moja święta! To kiedyby my poszli?
— A cóż! Odkładać niema co! Niech ino panna mój fartuch zapasze i tę chustkę z głowy zdejmie,