Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co to tu panna „famielię” ma, czy co?
— Nie, nie mam nikogo...
Siwe oczy straganiarki podejrzliwie spojrzały na dziewczynę.
— A może... bo to nie wiadomo, moja panno, a strzeżonego Pan Bóg strzeże... może panna „w pobyt?”
Hanka schyliła głowę.
— Eee, moja panno, kiedy tak, to po co ludziom głowę zawracać? Ja sama bym wzięła porządną dziewuchę i robota by się dla niéj znalazła, bo to ziemi nie przekopie, a roboty nie przerobi, ale musiałabym źle w głowie miéć, żeby zaś brać pobytówkę... W imię Ojca i Syna! A to się panna wybrała! Cóż to panna myśli, że u mnie w stancyi cztery gołe kąty, czy co, żebym zaś złodzieja do domu puszczała? Moja panno, u mnie jest pościel na cztery łóżka, poduszki takie, że to po trzy ruble jedna, u mnie są rondle, u mnie jest wszelaki porządek, wszelaka domowizna. To ja, moja panno, lada obieżyświata nie mogę do domu puszczać, ja muszę miéć dziewczynę, co się nazywa, akuratną, znającą między ludźmi. Tak, moja panno. Kiepskoś się panna wybrała. Tu pobytówek, jak tych psów, się kręci, a kto ich weźmie do służby? Żyd nawet nie weźmie, choćby za pół darmo. Każdy się, moja panno, strzeże, jak może, bo domowego złodzieja nikt nie upilnuje...
Hanka zwróciła się w milczeniu. Jakoś ją nagle ochota do jadła odeszła. Tymczasem straganiarce nowa myśl błysnęła w głowie. Kolasińska, rzeźniczka, szuka dziewuchy... Niechby wzięła złodzieja, głupia baba! Dmie się to, nie wiadomo czego... Teraz znów