Strona:PL M. A. Szymaczek - Szczęście.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Doznał zawodu, a gniew i żal go dręczyły. Szedł obojętnie naprzód i bezmyślnie patrzał na katedrę św. Wita, która oblana słońcem, jak w złotej aureoli na szczycie Hradczan, płonęła akurat w prostej przed nim linii. Był to wspaniały widok, wspaniały kontrast starożytnej podniosłości wobec powszednich kłopotów życia, które wokoło czuć się dawały. Naprzeciw niego jechały wozy z cegłami i piaskiem, tumany kurzu wznosiły się za nimi i opadały znowu na [ziemię. W oźnice ocierali spocone czoła, biedne szkapy kurczowo naprężały sforsowane muskuły, żeby uciągnąć ciężki ładunek, a — starożytna świętowicska katedra, z królewskim majestatem wzniesiona nad pospolite zabiegi dni naszych, spoglądała wprost w niebo.
Młodzieniec, który pomimo woli doznawał wrażeń te go kontrastu, czuł zmęczenie i zgorzkniałość. Bezwiednie przyśpieszał kroku i mrużył oczy. Otoczenie go nużyło, pragnął samotności, śpieszył do domu.
— Panie Werunsky... — odezwał się cichy dziewczęcy głos koło niego.
Spojrzał ździwiony.
Wysmukła postać dziewczęcia w prostej żałobnej sukience podeszła z drugiej strony ku niemu i zwróciła się do niego ze szczerem zaufaniem.
— Dokąd pani chodziła? — zapytał, uchylając kapelusza. — Czekałem przeszło godzinę — dodał z wymówką.
— Ciocia od samego rana posłała mię do Pragi.
— Po co?
— Do jednego składu. Postarała się tam dla mnie o miejsce — po krotkiem wahaniu przyznała się dziewczyna.
— Ale pani przecież nie przyjmiesz? — zapytały pewien prawie zaprzeczenia.
— Cóż mam robić? — odpowiedziała i spojrzała na niego pytająco i zarazem lękliwie. — Muszę — dodała po chwili smutno.
Badawczo wpatrywał się w jej szczere czarne oczy