Strona:PL Luís de Camões - Luzyady.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

75.  Nie lepsze były Pawła Gamy losy,
I maszt i żagle nie uszły zniszczenia,
Wszystko zalane: płyną modłów głosy,
W których załoga szuka ocalenia.
Nie mniejszym krzykiem uderza w niebiosy
Statek Coelha — pomimo baczenia,
Jakie dał sternik, by żagle zwinięto,
Nim przyszło walczyć z burzą tak zaciętą.

76.  Raz gniewny Neptun łodzie w górę ciska,
Podrzuca statki jakby pod obłoki.
To znowu w takie grąży topieliska,
Jakby w piekielne zstąpić miały mroki.
Z czterech stron świata wzburzono wichrzyska
Rzekłbyś przysięgły świat zniszczyć bez zwłoki.
Noc czarną gromów opłomienia łuna,
Jakby stał w ogniu cały krąg bieguna.

77.  Ze skał nadbrzeżnych smutne halcyony[1]
W żałośnych śpiewach głoszą swoje żale,
Bo przypomniały czas dawno miniony,
Kiedy im samym klęskę niosły fale.
I rozkochane delfiny w swe schrony
Uszły — w jaskinie morskie, lecz wiatr w szale
Burzy — dosięga aż do głębi toni
I w ich kryjówkach ściga je i goni.

78.  Mniéj były groźne owe straszne groty,
Jakie na dumnych olbrzymów kuł głowy
Potężny kowal, którego roboty
Promienną zbroję miał syn Anchizowy;
Mniéj straszliwemi i błyski i grzmoty
Obwieszczał potop Jowisz, gdy surowy
Wyniszczał wszystko, krom pary, co wzbudzi
Znów życie, głazy zamieniając w ludzi.[2]

79.  Ileż skał wówczas wściekłem uderzeniem
Szalone fale z ich posad wyrwały!
Ile drzew starych wywrócił z korzeniem
I uniósł z sobą wicher rozszalały!
A ich korzenie pewno z podziwieniem
Obróconemi w niebo się ujrzały;
I niemniéj dziwnie a najniespodzianiéj
Tryskały w górę piaski z dna otchłani.


  1. Halcyone — córka Eola po śmierci ukochanego męża, Ceiksa, rzuciła się w morze; wzruszeni bogowie zamienili ją wraz z mężem w ptaki zwane w starożytności halcyonami (prawdopodobnie zimorodki).
  2. Deukalion i Pirra.