Strona:PL Lord Lister -90- W szponach wroga.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zemścić się na mnie. Przewidywania moje sprawdziły się co do joty. Popełniliśmy jedyny błąd, a tym błędem było umożliwienie mu ucieczki z piwnicy w której był zamknięty! Nie spodziewaliśmy się, że i siłą fizyczną przypomina Hendersona. Tak czy inaczej, nasz podstęp się udał, a to jest najważniejsze.
— Skoro Cunning znajduje się na wolności, liczyć musimy na najgorsze — rzekł Brand. — Uważam wszelkie komunikowanie się z domem na East-End za wysoce niewskazane... Nie przypuszczam, abyś się tam śpieszył.
— Mylisz się, Brand — odparł Raffles. — Sprawa mego pójścia do domu Mabel Melony jest kwestią palącą. Nie możemy ani chwili dłużej zostawić tej dziewczyny na pastwę pijaka... Ten człowiek knuje coś złego. Wie, że wraz ze zniknięciem dziewczyny utraci jedyne źródło zarobku i będzie się przeciwko temu bronił. Muszę tam pójść bez względu na to. jakim mi to grozi niebezpieczeństwem.
— A jeśli zastawiono tam na ciebie pułapkę?
Raffles milczał.
— Będę musiał więc znów walczyć o swoją wolność — rzekł po chwili.
— Należy się spodziewać, że zastaniesz tam agentów policji.
— Cóż z tego?
— Powinieneś zmienić swą powierzchowność. Przebierz się tak, aby nikt nie mógł cię poznać. Dom jest duży i wiele osób przewija się przez jego bramę.
— Niezła myśl, Brand... Zaraz się do niej zastosuję.
Po chwili zdjął marynarkę i począł wypróżniać kieszenie. Wszystkie przedmioty wykładał na stół.
— Ciekaw jestem, za kogo się przebierzesz? — zapytał Brand.
— Sam podsunąłeś mi myśl: za agenta policji, a raczej za brygadiera...
— Co to takiego? — zapytał Brand, wskazując na leżący na stole przedmiot. — Pierwszy raz widzę u ciebie ten portfel?
— Nic dziwnego. Kilka godzin temu należał on jeszcze do mistrza. Pozwoliłem sobie zabrać tę drobnostkę, która może nam oddać nieocenione usługi przy dalszym tropieniu bandy Czarnego Kruka Muszę zabrać się szybko do roboty. Nie wiem, dlaczego odczuwam niepokój, myśląc o Mabel Melony.
— Jaką przeznaczasz rolę mnie i Hendersonowi?
— Chwilowo pozostawię was w spokoju. Trzej — moglibyśmy wzbudzić podejrzenie, sam jeden natomiast mogę śmiało udawać policjanta, wysłanego umyślnie z głównej kwatery z nowymi rozkazami.
W trakcie tej rozmowy Raffles począł już czynić przygotowania do swej nowej roli. Usiadł przed lustrem i otworzył sporą kasetę, w której znajdowały się wszystkie przedmioty, potrzebne do charakteryzacji.
Raffles nakładał na twarz farby i szminki z wprawą zawodowego aktora.
Brand, który znal go od szeregu lat, obserwował go z nigdy niesłabnącą ciekawością. Nad ustami Rafflesa pojawiły się ciemne wąsy, kryjące nie tylko górną wargę, ale i zwisające ponad częścią podbródka. Krzaczaste brwi nadawały oczom jego całkiem inny wyraz. Z niewielkiej tubki wycisnął trochę białej masy, którą rozsmarował na zębach. Tężejąc na powietrzu, masa tworzyła twarde szkliwo, zmieniając całkowicie normalny kształt i barwę zębów Rafflesa.
W ciągu dziesięciu minut Raffles był gotów. W błękitnym uniformie i nasuniętej na oczy czapie wyglądał jak typowy londyński policjant. Raffles przejrzał się z zadowoleniem w lustrze.
— W tym stroju mogę się ważyć na spotkanie z policją — rzekł. — Możliwe, że jest to zbędna ostrożność. Ale ostrożność nigdy nie zawadzi...
— Wszystko to bardzo pięknie, Edwardzie — odparł Brand. — Czy sądzisz jednak, że Mabel zgodzi się uciec z agentem policji?
— Powiem jej, że przybywam w imieniu hrabiego Palmhursta — odparł.
— Od kiedy brygadierzy policji zajmują się losem ulicznych śpiewaczek? — zapytał Brand z ironią.
Raffles wzruszył ramionami.
— Nie będę sobie nad tym łamał głowy. Skoro raz wydostanie się z tego domu, wszystko się jakoś ułoży. Przede wszystkim chodzi mi o wydarcie jej ze szponów opiekuna. Dość już rozmowy... O szczegółach pogadamy po drodze.
— A więc idziemy razem z tobą?
— Tak... Przed samym domem rozstaniemy się. Gdyby zaszła konieczność, wezwę was na pomoc.
— Na wszelki wypadek włożę pałkę gumową do kieszeni, mylordzie — rzekł Henderson. — Trudno przewidzieć, co może nastąpić.
W chwilę po tym, trzej mężczyźni opuścili willę. Dla ostrożności nie wyszli jednocześnie, lecz jeden po drugim, w kilkumintowych odstępach.
Brand i Henderson wsiedli do auta, które miało ich zawieźć w pobliże domu Mabel Melony. Raffles natomiast pojechał autobusem. Nikt nie domyśliłby się w poczciwie wyglądającym policjancie znanego arystokraty lorda Williama Aberdeena.
Raffles wysiadł z autobusu. Mijając wąską, boczną uliczkę zauważył auto, w którym siedzieli Henderson i Brand. Ruszył prosto w kierunku domu, w którym mieszkała Mabel.
Gdy tylko wszedł do obszernej sieni, pochwalił w duszy przezorność Branda. Drzwi prowadzące do drugiej części przedzielonego domu, zamknięte zazwczaj, otwarły się nagle i stanął w nich umundurowany policjant wraz z dwoma agentami w cywilnych ubraniach. Policjant wyprężył się na widok przełożonego.
— Zostawcie te głupstwa — rzekł brygadier dobrodusznie. — Tak prędko on tu nie przyjdzie... Jak długo tu stoicie?
— Przeszło godzinę, brygadierze — odparł jeden z nich. — Obawiam się, że to daremny trud... Nie zobaczymy tu nawet nosa Rafflesa, wspomnicie moje słowa. Za mądry jest na to!
— Nie wymieniaj tak głośno jego nazwiska, durniu — zgromił go brygadier. — Ściany mają uszy. Ilu was tu jest?
— Jeszcze dwuch ukrytych jest po drugiej stronie przedsionka pod drzwiami... Mamy więc czterech. W domu ukryto dalszych czterech, którzy mają przyjść nam z pomocą na dany znak. Na górze, tam gdzie mieszka Luce Herring, siedzi jeszcze czterech...
— A więc razem dwunastu — rzekł brygadier z odcieniem lekkiej ironii w glosie. — Zawsze lepiej więcej, niż mniej. Czy inspektor jest na górze?