Strona:PL Lord Lister -77- Syrena.pdf/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No, w to już nie uwierzę — odparł komisarz. — Pan chce mnie nastraszyć? Jeszcze raz panu powtarzam, że ze mną nie pozwoli sobie na podobne sztuczki. Z niecierpliwością oczekuję spotkania z tym śmiałkiem!
Raffles uczynił nieokreślony ruch ręką.
— Może pan tego pożałować, drogi kolego. Ja staram się w miarę mych możności uniknąć spotkania z nim. Obojętne mi czy ofiarą jego pada urzędowy łańcuch lorda mayora Londynu, oznaka lordowskiej władzy, czy też bezcenne perły bogatej lady. Gazety skłonne są przypuszczać, że czynię to rozmyślnie... Towarzystwo ubezpieczeń każę sobie płacić podwójne premie za ubezpieczenie przeciwko Rafflesowi.
Komisarz ze zdumieniem kiwał głową.
— To prawdziwy postrach Anglii! Dlaczego nie organizuje pan przeciw niemu walnej obławy? U nas tego rodzaju rzecz nie mogłaby mieć miejsca... W naszej policji panuje dyscyplina wojskowa!
— I u nas pod tym względem nie możemy się na nic uskarżać. Proszę przyjść jutro do mnie do biura, a zobaczy pan, jak moi podwładni prężą się przed swym szefem... Już od dawna wprowadziłem u nas metodę niemiecką.
— Zupełnie słusznie. Dyscyplina jest konieczna. Proszę mi jednak powiedzieć — od początku naszej rozmowy męczy mnie to pytanie — dlaczego nosi pan na sobie ten mundur oficerski?
Raffles roześmiał się głośno.
— Czynię to po to aby nie mogli mnie poznać nawet moi podwładni... W ten sposób ułatwiam sobie kontrolę. Dziś noszę mundur oficera marynarki: zamierzam bowiem przejść się wieczorem po podejrzanych dzielnicach Londynu... Bardzo chętnie zabiorę pana z sobą: przekona się pan naocznie, jakie niebezpieczeństwa czyhają na naszą policję w walce z przestępczością.
— Bardzo jestem tego ciekaw — odparł komisarz. — Chętnie porównam wasze podejrzane zaułki z naszymi. Sądzę, że i w Belgii napotykamy na te same trudności, co w Londynie.
— Możliwe — odparł Raffles. — Jeśli pan nie ma nic lepszego do roboty, proszę pójść ze mną.
Komisarz Gerard z ochotą przyjął tę nęcącą propozycję. Gdy znaleźli się obaj na ulicy, rzekomy inspektor policji skinął na taksówkę. — Obydwaj panowie udali się do znanej włoskiej restauracji, gdzie zjedli suty posiłek.
Lord Lister spostrzegł, że komisarz jest wielbicielem alkoholu. Po wyjściu więc z restauracji zaproponował wytworny bar. Opuścili ten przybytek dopiero po kilku godzinach... Komisarz belgijski chwiał się lekko na nogach.
Pjany policjant uparł się, aby zwiedzić Tower.
Wsiedli więc do taksówki, która wkrótce wjechała w labirynt starych krętych uliczek.
— Gotów jestem założyć się, drogi kolego, że nie ma pan pojęcia, kim jestem w rzeczywistości — rzekł Raffles. — Moje dzisiejsze przebranie udało mi się znakomicie.
— Jak to?... Przecież mi pan powiedział, kim pan jest!
— Jest to najlepszy sposób, aby pozostać nazawsze Tajemniczym Nieznajomym.
— Ciekaw jestem, jak pan wygląda w rzeczywistości... Czy bardzo się pan zmienia po zdjęciu szminek z twarzy?
— Zobaczy to pan jutro, gdy mnie pan odwiedzi w mej głównej siedzibie. Ostrzegam pana, że dziś mam na sobie maskę... Niech się pan zbytnio nie zdziwi zmianą, którą pan jutro ujrzy.
— Jestem pewien, że pana poznam... Mógłbym się nawet założyć: mam doskonałe oko.
Raffles zaśmiał się.
— All right — zobaczymy więc jutro... Zakładam się o dziesięć funtów.
Zwiedziwszy Tower, zapuścili się w ciemne uliczki jednej z najstarszych części Londynu. Noc już zapadła... Komisarzowi oczy kleiły się do snu... Nie wiedział, w jaki sposób znalazł się z powrotem w hotelu.
Wino, piwo i whisky zróbmy swoje... Raffles wyniósł swego towarzysza z taksówki i przy pomocy służby hotelowej rozebrał go i położył do łóżka. Raffles zostawił portierowi dyspozycje, aby przypomniał mu, że inspektor Baxter oczekuje go o godzinie w pół do jedenastej w kwaterze głównej.

Raffles wrócił do domu o godzinie pierwszej w nocy, w najlepszym humorze... Charley Brand, znudzony, oczekiwał go w jadalni.
— Bogu dzięki, że cię widzę, Edwardzie — rzekł, ziewając. — Byłem już niespokojny i nie wiedziałem, czy mogę się położyć. Widzę, że jesteś niezwykle wesoły...
— Mam ku temu powody — odparł lord Lister. — Przeżyłem dziś maleńką przygodę, która pozostanie na zawsze w mych wspomnieniach. Czy wiesz kto mi towarzyszył?
— Trudno mi odgadnąć.
— Komisarz belgijskiej policji kryminalnej. Przed pół godziną odwoziłem go do hotelu, spitego jak belę. Sam osobiście rozebrałem i położyłem go do łóżka. Pozwoliłem sobie zabrać jego portfel paszport i dokumenty. W zamian za to zostawiłem mu kartkę na której skreśliłem kilka słów z prośbą o odebranie tych rzeczy u mnie, w komendzie policji.
— Co takiego? — zawołał Charley. — Ty w głównej kwaterze policji? Odkąd to zmieniłeś swoją siedzibę?
— Od dzisiejszego dnia...
— Nic nie rozumiem...
— Zaraz ci to wytłumaczę, mój chłopcze. Dziś zagrałem rolę inspektora policji Baxtera i w tym charakterze złożyłem wizytę komisarzowi policji belgijskiej.
— I on w to uwierzył?
— Dlaczego nie? Czy to niemożliwe? Zadzwoniłem uprzednio do inspektora Baxtera, podając się za Gerarda i zapytałem, kiedy mogę mu złożyć wizytę.
— To niesłychane...
— Muszę jutro wstać bardzo wcześnie — rzekł Raffles, przeciągając się leniwie. — Powiedz lokajowi, aby mnie obudził o godzinie siódmej rano.
— O tej porze jest jeszcze zupełnie ciemno!...
— To trudno. Muszę przebrać się, aby być punktualnie o godzinie dziewiątej w głównej kwaterze policji u inspektora Baxtera.
Charley drgnął, jakby rażony elektrycznym prądem.
— Żartujesz chyba, Edwardzie...
— Mylisz się, mój drogi. Mówię zupełnie poważnie.
Wyjął z kieszeni portfel, zabrany, komisarzowi belgijskiej policji.